Matka piła i spraszała kolejnych wujków, a ja biegałem samopas. Dziś jestem profesorem, a mogłem skończyć dużo gorzej

Jako dziecko byłem zdany tylko na siebie. Matka organizowała libacje, a „wujkowie” przewijali się przez nasze życie jak w kalejdoskopie. Zamiast ciepła rodzinnego, w domu czekały na mnie jedynie kłótnie, hałas i porozrzucane butelki. Czy to mogło skończyć się dobrze? Historia mojego życia pokazuje, że los bywa przewrotny… 🫤

Mogłem podzielić los rówieśników z naszej dzielnicy – niektórym z nich życie zafundowało szybki bilet donikąd. Ale zdołałem wyrwać się z tego bagna, choć droga do sukcesu była wyboista. Czasem zastanawiam się, jak bardzo mogło się wszystko potoczyć inaczej…

Dzieciństwo na huśtawce emocji

Mój dom nigdy nie był spokojnym miejscem. Gdy wracałem ze szkoły, wiedziałem, że za drzwiami może czekać wszystko – od względnej ciszy po awantury, które słyszało pół osiedla. Matka z radością przyjmowała towarzystwo „wujków”. Ich imiona ledwo zapamiętywałem, bo zmieniali się z tygodnia na tydzień.

Każdy z nich wnosił coś innego: jedni przynosili skrzynki piwa, inni obietnice, że wkrótce „wszystko się ułoży”. Żaden z nich nie zamierzał jednak dłużej zostać. A ja? Uciekałem na podwórko, żeby nie słyszeć ich głośnych rozmów i tłuczonego szkła.

Pierwszy punkt zwrotny

Pewnego dnia, wracając do domu, znalazłem matkę leżącą na podłodze. Była nieprzytomna, a w kuchni na stole stało pół pustej butelki wódki. W panice pobiegłem do sąsiadki, która wezwała pogotowie. Lekarze stwierdzili zatrucie alkoholowe. Po tamtej nocy coś we mnie pękło. Wiedziałem, że jeśli nie wezmę swojego życia we własne ręce, skończę jak ona.

Szansa na lepsze życie

Miałem 12 lat, gdy nauczyciel matematyki w szkole zwrócił na mnie uwagę. Byłem jednym z nielicznych uczniów, którzy rozumieli równania lepiej niż ich koledzy. Zauważył, że zawsze siadam z boku, unikam rozmów i nigdy nie przynoszę kanapek. Pewnego dnia, gdy wszyscy wyszli z klasy, zapytał: „Co się dzieje w domu?”.

Nie odpowiedziałem, ale to wystarczyło, by zaoferował mi pomoc. Dzięki jego wsparciu zacząłem brać udział w konkursach matematycznych i nawet zdobyłem kilka nagród. Te dyplomy były moim pierwszym dowodem na to, że mogę coś osiągnąć.

Walka o własne marzenia

Nie było łatwo. Wciąż musiałem wracać do mieszkania, w którym pachniało alkoholem, a hałas dochodził zza każdej ściany. Matka zawsze miała pretensje, że „zadzieram nosa” i „nic jej nie pomagam”. W wieku 16 lat miałem dość. Postanowiłem się wyprowadzić i zamieszkać w internacie.

Mimo że tam też nie było luksusów, po raz pierwszy poczułem, że mam szansę na spokój. Pracowałem dorywczo, uczyłem się nocami i wygrywałem kolejne konkursy. Uwierzyłem, że mogę osiągnąć coś więcej.

Kulminacja

Ostateczny zwrot akcji nastąpił, gdy dostałem się na uniwersytet. Tego dnia, gdy trzymałem w rękach list potwierdzający moje przyjęcie, poczułem się wolny. Ale los nie zamierzał odpuścić. Matka przyszła do mnie z żądaniem pieniędzy. Była zła, że „porzuciłem rodzinę” i „zachowuję się jak ważniak”. W tej rozmowie padły gorzkie słowa, które zapamiętam do dziś: „Bez matki byś zginął”.

Po latach wróciłem do domu, ale tylko na chwilę. Matka była schorowana, ledwo trzymała się na nogach. Pomogłem jej, ile mogłem, ale nigdy nie udało się odbudować naszej relacji. Zmarła, gdy kończyłem doktorat.

Dziś patrzę w lustro

Teraz jestem profesorem. Mam rodzinę, której sam nigdy nie doświadczyłem w dzieciństwie, i życie, o którym marzyłem. Ale czasem, patrząc w lustro, zastanawiam się, co by było, gdybym nie spotkał tamtego nauczyciela. Czy wciąż miałbym tyle siły, by walczyć?

Co myślicie o tej historii? Czy w takich sytuacjach rodzina zasługuje na drugą szansę? Jak byście postąpili na moim miejscu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!

You might also like

Comments are closed, but trackbacks and pingbacks are open.

error: Zakaz kopiowania treści!